środa, 13 maja 2015

Nowy rozdział

Intuicyjnie stwierdził, że to musi być poranek. Gdy otworzył oczy wokół niego panowała ciemność tak, jakby dzień w ogóle nie nastał. Wschód słońca zdradzał hałas na ulicy. Samochody jeździły, ludzie krzyczeli a ptaki ćwierkały. Takie same dźwięki witały Kyungsoo codziennie. I choć powtarzały się monotonnie to on je uwielbiał. Budziły go rano i kładły spać wieczorem. Przywykł do nich. Pewnie bez nich czułby się nieswojo.
Ostrożnie zsunął z swojego ciała pościel i usiadł. Pochylił się do przodu szukając swoich kapci. Ułożył je w odpowiednim miejscu tuż obok szafki mocnej. Gdy już je założył uniósł się wyciągając ręce do przodu. Zrobił dokładnie 6 kroków. Tutaj stała jego szafa pełna czarnych ubrań. Podobno takie były. Kyungsoo nie mógł tego sprawdzić, więc liczył na szczerość innych ludzi. Nie zdziwiłby się, gdyby znalazła się tutaj różowa koszulka, którą wcisnęłaby mu fałszywa sprzedawczyni rozweselając swój dzień głupim żartem.
Ubrany odwrócił się w lewo. Wystarczyło 5 kroków, żeby znaleźć drzwi od swojego niewielkiego pokoju. Tutaj zaczynały się już schody. Po prawej znajdowała się sofa, stolik oraz dwa fotele. Naprzeciwko tych mebli był regał z książkami oraz figurkami. 7 kroków do przodu i byłby w niewielkiej kuchni, lecz on zrobił aż 10 w bok, żeby znaleźć się obok drzwi prowadzących na balkon. 2 kroki i złapał się poręczy wdychając chłodne powietrze. Tak właśnie wyglądało jego życie. Było całkowicie zależne od liczby kroków. To one wyznaczały jego świat pogrążony w mroku. Bez nich byłby zgubiony.
- Hej sąsiedzie. – Usłyszał radosny głos po prawej stronie, co go lekko zaskoczyło. Zacisnął palce czując, jak jego ciało drży. Nienawidził ludzi. Przerażała go ich powierzchowność i brak tolerancji. Bał się, bo oddzielająca linia pomiędzy nim a innymi była strasznie widoczna.
- Cześć. – Odparł niepewnie.
- Piękny mamy dzień, co nie?
- Może. Powiedź mi, co widzisz. – Poprosił łagodnie.
- Widzę Seul o poranku. Wśród złotych promieni słońca stoją wysokie, nowoczesne, szare budynki. Pomiędzy nimi wiją się ulice, pełne kolorowych samochodów i zabieganych ludzi. Sygnalizacja miga trzema kolorami. Najpierw jest czerwone, a ruch zatrzymuje się. Przy żółtym wszyscy przygotowują się, aby na zielonym ruszyć do przodu. Drzewa rosnące wokół leniwie poruszają swoimi gałęziami tańcząc z nieznośnym wiatrem. Właśnie jakaś kobieta idzie z dzieckiem, mężczyzna ubrany w długi płaszcz czyta gazetę a dwójka młodych ludzi kieruje się do szkoły. Inny pan wysiada z swojego samochodu. On pracuje w restauracji naprzeciwko naszego mieszkania. Jest nawet sympatyczny.
Kyungsoo uśmiechnął się lekko wyobrażając sobie to w swojej głowie. Może obraz nie odzwierciedlał idealnie tego, co na serio znajduje się tuż u jego stóp, ale tutaj mógł sam decydować, jak powinien wyglądać świat. Wraz z słowami nieznajomego sąsiada rysował cienkimi liniami krawędzie, koła i inne kształty, dzięki którym powstał jego Seul. W sumie nie miało to najmniejszego znaczenia, czy wszystkie elementy znalazły się na swoim miejscu. On nigdy nie pozna prawdy. Został skazany na samotność w 4 ponurych ścianach. Ale tak było dobrze.
- Dziękuję. – Wyszeptał i odwrócił się licząc w głowie kroki. Jego dłonie powędrowały do przodu czekając aż zderzą się z stoliczkiem. Wtedy mógł spokojnie skierować się do kuchni, gdzie przygotował dla siebie skromny posiłek. Wrócił do salonu i usiadł na sofie. Przy okazji włączył radio. Tak właśnie wyglądały jego dni. Słuchając muzyki czytał książki przeznaczone dla niewidzących. Nie miał celu, do którego dążył. Po prostu żył z dala od społeczeństwa, zapomniany przez najbliższych, utkwił pomiędzy realnością a snem. Egzystował nie oczekując niczego, bo to, czego pragnął było dla niego nieosiągalne.

Intuicyjnie stwierdził, że to musi być poranek. Gdy otworzył oczy wokół niego panowała ciemność tak, jakby dzień w ogóle nie nastał. Wschód słońca zdradzał hałas na ulicy. Samochody jeździły, ludzie krzyczeli a ptaki ćwierkały. Takie same dźwięki witały Kyungsoo codziennie. I choć powtarzały się monotonnie to on je uwielbiał. Budziły go rano i kładły spać wieczorem. Przywykł do nich. Pewnie bez nich czułby się nieswojo.